poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział VI



Tak, wiem, zawaliłam. Rozdział zajął mi więcej czasu, niż miałam w zamiarze. Nie jest zbyt długi, ani dobry. Miałam z nim duży problem, nie mogłam nic napisać. Powiem tylko - przepraszam i mam nadzieję, że mi wybaczycie :)



--------------------------------------------------------------------

Beta-reader: Massie


Jarvis przeskanował całą wieżę pięć razy, wciąż z takim samym rezultatem. Sygnatura Lokiego nie była już dostrzegalna. Tony przyjął tą wiadomość zadziwiająco spokojnie. Wiedział, że ten dzień nastąpi. Nie spodziewał się jednak, że stanie się to tak szybko. 

Chodził niespokojnie po salonie zastanawiając się, co ma teraz zrobić. Z jednej strony cieszył się, przecież w końcu pozbył się problemu. Z drugiej jednak nagłe zniknięcie Lokiego napawało go dziwnym lękiem, uczuciem pustki. 

Czy to możliwe, że zdołał przyzwyczaić się do boga, a nawet go... polubić? Polubić na swój dziwny, nieokreślony sposób?

- Jarvis - powiedział, siadając na kanapie. - Czyli on zniknął? Tak po prostu?

- Potwierdzam - odparło AI swoim mechanicznym głosem, w którym dało się dosłyszeć namiastkę brytyjskiego akcentu. 

Stark pokiwał głową na znak zrozumienia i chwycił książkę, porzuconą poprzedniego dnia przez Lokiego. 

Romans, pomyślał i zaśmiał się cicho. Co jak co, ale Loki nie ma szczęścia do tutejszych książek.



*


A potem pojawił się on...



*


Siedział w warsztacie już szóstą godzinę. 

Chciał czymś zająć niespokojne myśli, a niedokończony projekt Mark 42  był najlepszym rozwiązaniem. Więc pracował, ciężko i wytrwale. Nie pozwalał sobie na żadną chwilę słabości. Zablokował dostęp do pomieszczenia. Nie chciał, by ktokolwiek mu przeszkadzał, zadawał niewygodne pytania. Nawet Pepper. 

Cóż, jak każdy bez mała mężczyzna nie docenił siły kobiecej perswazji.

- Co się stało, Tony? - spytała, wchodząc do warsztatu.

Gdy Stark spojrzał na nią, poczuł silny uścisk w klatce piersiowej. Wyglądała na zmartwioną. Martwiła się o niego. Zawsze się martwiła, bardziej niż o siebie.

- Nic, Pepp - odparł cicho, uśmiechając się. - Po prostu nasz gość zniknął.

- Jarvis mi mówił. Ale nie to cię gnębi, prawda? - mówiąc to podeszła do niego, patrząc prosto w jego oczy.

Potrafiła z nich wszystko wyczytać. Każde uczucie, każde zmartwienie. 

- Nie - powiedział, siadając na pobliskim krześle i chwytając jej dłonie. - Oglądałaś dziś telewizję?

- Chodzi o Mandaryna? - spytała, kucając przy nim. 

- Rząd nic z tym nie robi - oznajmił, wstając gwałtownie i podchodząc do ściany. 

Oparł o nią głowę i przymknął na chwilę oczy.

- Nie powinieneś się tym tak przejmować - stwierdziła, podchodząc i wtulając się w jego plecy. -  Skontaktują się z tobą, jeśli będą cię potrzebować. 

- I ty w to wierzysz? - spytał, odwracając się do niej.

- Tak - odparła z uśmiechem. - Odpocznij trochę, prześpij się. Potrzebujesz tego.

Tony westchnął cicho. Podszedł do stołu i zaczął układać narzędzia. Ręce przy tym mocno mu się trzęsły, co 
nie uszło uwadze Pepper.

- Jarvis, pogaś światła - powiedziała, chwytając Tonego za ramię. - A ty i tak jutro pewnie nabałaganisz, więc nie męcz się. Spać! - mówiąc to, pchnęła go delikatnie w stronę drzwi. 

Poddał się od razu. Wyszedł z warsztatu i skierował się do windy. Nie miał nawet siły wejść po schodach.



*


Przemieszczał się cicho, niemal niewidoczny w słabym świetle pochodni.Na jego twarzy malował się protekcjonalny uśmiech. Tak łatwo ją znaleźć, pomyślał, jest zbyt przewidywalna

Podszedł do niej powoli, starając się nie zwrócić na siebie uwagi innych. Delikatnie położył dłoń na jej ramieniu i usiadł obok. 

- Czyżbyś mnie szukał, Asgardczyku? - spytała, nie odrywając wzroku od mosiężnego kielicha spoczywającego w jej dłoni.

Przyglądała mu się już od pewnego czasu, jakby chciała zbadać każdy szczegół, każdą rysę, każde wgniecione miejsce. 

Nie zmieniła się zbytnio od ich ostatniego spotkania. Te same zimne, zielone oczy. Blond włosy, sięgające zaledwie do ramion. Czerwone usta wygięte w szyderczym uśmiechu. 

- Możliwe - odparł.

Oderwała wzrok od kielicha i spojrzała na niego, lekko unosząc brwi. Była rozbawiona. 

- Boisz się czegoś, że nie zrzucasz kaptura? A może kogoś? - mówiąc to odstawiła naczynie na ladę i wyprostowała się.

- Nie udawaj - mruknął cicho.

- Wielki książę Asgardu martwy... Cóż za strata! Odyn musi być zrozpaczony- zaśmiała cicho, odrzucając włosy do tyłu. 

Loki zaśmiał się, kręcąc głową.

- Oczywiście, że tak – powiedział. – A będzie jeszcze bardziej zrozpaczony, gdy wbiję mu sztylet w plecy.

- Dlaczego tak agresywnie, mój drogi? Zemsta lepiej smakuje na zimno – stwierdziła, odkładając kielich na blat. – Chyba nie muszę ci o tym mówić?

-  Wybacz, wygnanie trochę zmieniło moje poglądy – oznajmił Loki, patrząc jej prosto w oczy.

- Czyżby? – spytała, obracając się w jego stronę.

Nie odpowiedział. Zamiast tego zaczął bawić się pojedynczym pasmem jej włosów.

- Nic się nie zmieniłaś – powiedział. – Zupełnie nic.

Znowu na niego spojrzała. Jej zielone oczy miały w sobie błysk szaleństwa i wyrafinowania.

- Za to ty bardzo,  Asgardczyku – odparła, przyglądając mu się. – Widzę to w twoich oczach.

Loki zaklął cicho pod nosem, po czym wybuchnął cichym śmiechem.

- Na lepsze, czy na gorsze? – spytał.

- Czas pokaże, Loki. Co cię do mnie sprowadza? - spytała, przeczesując dłonią jego miękkie, czarne włosy.

To ci się spodoba, Amoro, pomyślał z lekkim uśmiechem.

niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział V



Dużo czasu zajęło mi napisanie tego rozdziału, jednak mam cichą nadzieję, że wam się spodoba.
Dziękuję wszystkim, którzy we mnie wierzyli i pchnęli do kontynuowania bloga. Dziękuję Massie za korektę.

Miłego czytania :)


                      -------------------------------------------------------------------------

Beta-reader: Massie



Czuł zmęczenie. Wiele czasu minęło, od kiedy ostatni raz pozwolił sobie na odpoczynek. Mimo że oczy same już się zamykały, nie chciał iść spać. Myślał. Intensywnie. I nie dawało to spodziewanych skutków.

Westchnął cicho, przeciągnął się porządnie i usiadł na łóżku. Przymknął na chwilę oczy, starając się poukładać w głowie wszystkie zebrane dotychczas informacje. Nie było to jednak tak łatwe, jak mogłoby się zdawać. Zbyt wiele jak na ten dzień, pomyślał, pocierając zmęczone powieki.

Położył się na plecach i wbił spojrzenie w biały sufit.

Nie wiedząc kiedy, usnął.


*


Widział siebie. Było to tak dziwne i realistyczne, że przez chwilę zdawało mu się, że naprawdę oszalał.

Sobowtór stał przy szklanej szybie, wpatrując się w strażników prowadzących nowego więźnia. Nie mówił nic, nie odwrócił się do niego, prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z jego obecności. Loki zmrużył delikatnie oczy i zrobił krok w stronę mężczyzny.

Ze zdziwieniem stwierdził, że jego kroki nie odznaczają się tak znanym mu cichym stukotem. Spojrzał na swoje nogi i zamarł. Nie było ich. Zdenerwowany podniósł ręce na wysokość oczu, jednak ich również nie widział.

Wciągnął gwałtownie powietrze, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Czuł panikę, która powoli go ogarniała. Nie mógł na to pozwolić.

Z trudem opanował drżenie rąk, jednak oddech wciąż pozostawał niemiarowy. I wtedy usłyszał swój głos.

- Wygląda na to, że los szykuje mi nowych sprzymierzeńców - powiedział sobowtór, podchodząc bliżej do szyby. Ręce trzymał splecione z tyłu.

- Pogódź się z losem, oni nie przybyli tu z twojego powodu.

Loki odwrócił się gwałtownie, słysząc inny głos. I zamarł. Stała przed nim piękna kobieta w z zaplecionymi w kok niesamowicie lśniącymi włosami, ubrana w jasnobłękitną suknię. Uśmiechała się. Znał ją tak dobrze, że mógłby rysować jej oblicze z pamięci.

Frigga.

Dopiero po chwili przypomniał sobie, że kobieta nie może go dostrzec. Przełknął głośno ślinę i zamknął na chwilę oczy. Ona nie żyje, pomyślał. Więc jak...

- Więc mam przeżyć całą wieczność... z wizytami? - rzekł identyczny mu wyglądem osobnik.

W tej chwili Loki zdał sobie sprawę, że... to naprawdę był on. I, że sam znajdował się w swoich wspomnieniach. Przymknął na chwilę oczy. Wiedział już, co robić. Podszedł powoli do ściany i usiadł, opierając się o nią.  Obserwował.

- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, abyś miał godne warunki - oznajmiła Friga, spoglądając na Asgardczyka łagodnie.

Roztaczała wokół siebie spokój i troskę. Jakby matczyną aurę

- Doprawdy? - spytał bóg z ironią, jednak na jego twarzy malowała się obojętność. - Rozważ, iż masz jeszcze starszego syna potrzebującego opieki.Tak, mówię o Thorze. Z pewnością czuje się winny... pyta o mnie dniami i nocami...

- Dobrze wiesz, że jesteś tu z powodu swoich czynów - stwierdziła Friga karcącym tonem.

- Moich czynów - odparł sobowtór pogardliwie. - Dążyłem do prawdy, gdyż od początku żyłem w kłamstwie. Urodziłem się, by być królem.

- Królem? - przerwała mu kobieta. - Prawdziwy król przyznaje się do porażek. To też jest dla ciebie kłamstwem?

- Wyjaśnijmy sobie coś. To zawsze ja musiałem brać winę na siebie.

- Twój ojciec..

- On nie jest moim ojcem! - krzyknął Asgardczyk, odwracając się do niej gwałtownie.

Na chwilę zapanowało milczenie. Frigga wpatrywała się z szokiem w swojego syna, jakby nie wierząc w to, co właśnie powiedział. I że w ogóle to powiedział.

- A ja nie jestem twoją matką? - spytała cicho, prawdopodobnie bojąc się odpowiedzi.

W tej chwili Loki, siedzący pod ścianą wstał powoli, również nie będąc pewnym swoich słów. Miał nadzieję, że jego wspomnienie skończy się choć trochę pozytywnie. Mylił się.

- Nie jesteś.


*


- Królowa nie żyje.


*


Znów widział siebie w celi, a widok ten był dość przerażający. Pomieszczenie wyglądało jak po potężnym ataku. Połamane meble, rozrzucone przedmioty, krew na podłodze. A w środku całego tego bałaganu siedział on.

Wyglądał jak wrak. Miał skołtunione włosy, blady był jak ściana, a z jego stopy ciekła krew. Ten widok bardzo nim wstrząsnął. Podszedł powoli do przewróconego łóżka i usiadł. Widok siebie samego w takiej rozsypce był przerażający.

- Thor - rozległ się głos jego wspomnienia.

Od razu zauważył jego połyskujące magią ręce  i świecące tą samą magią szyby. Nałożył iluzję. 

- Po tym wszystkim przychodzisz do mnie z wizytą - ciągnął. - Dlaczego? By drwić?

Thor spoglądał w pustkę. Prawdopodobnie tam stał kolejny sobowtór. Nie widział go. Może przez to, że było to jego wspomnienie? Widział sytuację swoimi oczami... w pewnym sensie.

- Wystarczy, Loki - przerwał blondyn. - Tych wszystkich iluzji.

Wtedy pomieszczenie rozświetliło się zielonym światłem. I Loki wiedział, że brat widzi wszystko.

- Teraz mnie widzisz, bracie.

Loki z zaciekawieniem obserwował całą sytuację. Reakcja Thora nie zaskoczyła go. Obojętność. Tylko tego mógł się spodziewać po tym wszystkim.

- Czy cierpiała? - spytało jego wspomnienie, odkrywając namiastkę uczuć, które w nim zapewne buzowały.

- Nie przyszedłem ulżyć ci w cierpieniu - oznajmił Thor z zaciętym wyrazem twarzy. - Raczej zaoferować coś, co pomoże ci dokonać ostatniego uczynku wobec matki.

Loki wzdrygnął się lekko, słysząc te słowa. Spojrzał na swojego sobowtóra i zobaczył dokładnie taką samą reakcję.

- Wiem, że pragniesz zemsty równie mocno, jak ja - ciągnął Thor utrzymując obojętny wyraz twarzy. - Jeśli pomożesz mi wydostać się z Asgardu, dostaniesz ją. Zemstę. A później wrócisz do celi.

Widział, jak jego wspomnienie zastanawia się przez chwilę, po czym zachichotało cicho. I już wiedział, że się zgodzi.

- Musisz być naprawdę zdesperowany, skoro przychodzisz po pomoc do mnie. Naprawdę myślisz, że możesz mi zaufać?

- Nie - odparł Thor z lekkim zrezygnowaniem. - Ale powinieneś wiedzieć, że kiedy walczyliśmy razem w przeszłości, wierzyłem, że mój brat wciąż gdzieś tam jest. Tej nadziei już nie ma i nie ochroni cię. Jeśli mnie zdradzisz, zabiję cię.

- Hm... Kiedy zaczynamy?


*



Znów był na pustkowiu. Nie pamiętał nazwy tej planety, jednak to nie było w tym momencie istotne.
Przed nim rozgrywała się prawdziwa, dość nieuczciwa walka. Od razu rozpoznał istoty, z którymi walczy z bratem w tym wspomnieniu. Mroczne Elfy, dawno zapomniane przez większość Asgardczyków. I tak bardzo znane mu z dzieciństwa. Były to bowiem postacie z jego ulubionej książki. Tej samej, którą Frigga czytała jemu i Thorowi.

Pozwolił swoim myślą chwilę błądzić po wspomnieniach z tamtych czasów, po czym ruszył w kierunku walczących.

Zobaczył siebie, odpierającego kolejne ataki elfów, zabijającego każdego po kolei z niewielkim wysiłkiem. Trzeba czegoś więcej, by zabić boga kłamstw. Poczuł ukłucie dumy z samego siebie. Jest silny. Bardzo silny.

Po zabiciu ostatniego elfa, sobowtór spojrzał na Thora. Walczył on z jakąś masywnie zbudowaną istotą.

Na twarzy sobowtóra odznaczały się mieszane uczucia, wahanie, a później determinacja.

Razem ruszyli w stronę gromowładnego, niemal w tym samym momencie. Widział, jak Loki z przeszłości podnosi jakąś broń, drżąc na całym ciele. Jak zachodzi stwora od tyłu, starając się być jak najciszej. Jak wbija w jego plecy ostrze.

Czas jakby na chwilę się zatrzymał. Loki, jako obserwator, nie miał najmniejszego wpływu na wydarzenia rozgrywające się przed nim. Bardzo nad tym ubolewał, gdyż domyślał się, co się za chwilę stanie.

Istota stała przez chwilę, czując zapewne niewyobrażalny ból, po czym odwróciła się gwałtownie i nabiła jego sobowtóra na broń, by po chwili odrzucić go na ziemię.

Widział zdziwienie na twarzy wspomnienia, jednak znał siebie. Nigdy nie robił nic bez planu. Tak jest i tym razem, pomyślał, gdy zauważył, co takiego stało się z granatem przyczepionym do pasa potwora.

Jednak zdawał sobie sprawę, że nie wszystko poszło zgodnie z planem.

- Nie! - dało się słyszeć krzyk Thora.

- Do zobaczenia w piekle...

I wtedy nastąpił wybuch mocy, a granat pochłonął istotę.


*


- Jestem głupcem. Jestem głupcem!


*

Przepraszam...


*


Usiadł gwałtownie, drżąc cały. Czuł się jak po długim treningu. Ten sen był tak realistyczny. Co się stało?, pomyślał. I w tej chwili poczuł ukłucie w piersi.

Pamiętał. Wszystko.

Wiedział już, co robić.


*


Tony siedział w warsztacie już trzecią godzinę, próbując naprawić jeden z rękawów zbroi. Usterka nie była zbyt poważna, ot jeden, nieważny kabelek, ale Stark traktował swoje zbroje bardzo poważnie. Musiały być idealne, perfekcyjne.

- Panie Stark - powiedział Jarvis, z jakby lekkim przejęciem, co było oczywiście niemożliwe.

- Tak, Jarvis? - spytał geniusz, odkładając na chwilę rękawicę.

- Pan Loki zniknął.

sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział IV


Beta-reader: Massie


- Zacznijmy od początku. Co pamiętasz?

Tony popijał kawę, co jakiś czas spoglądając na zegarek. Spędził z Lokim w kuchni już dwie godziny. Rozmawiali. Po prostu. Być może było to dziwne, ale w tym momencie Loki nie wydawał mu się aż tak nieludzki. Wręcz przeciwnie, sprawiał dość pozytywne wrażenie. Było to intrygujące, jednak Tony nie zamierzał wgłębiać się w jego psychikę. Kowal kłamstw, tak go zwą. Wszystko to mogło być jedynie zwykłą pozą. Maską, ukrywającą prawdziwe, demoniczne oblicze. Albo i nie.

Cały czas oceniał Lokiego przez pryzmat minionych wydarzeń, wracając myślami do bitwy na Manhattanie. A co, jeśli jego osobowość była bardziej złożona, niż się wcześniej wydawała? Jeśli tkwiła w nim choć namiastka uczuć?

Szkoda na to głowy, pomyślał.

-Pamiętam dzień sądu. Wyrok, jaki zapadł. Eskortę prowadzącą mnie do celi. Pamiętam, jak usiadłem pod ścianą, a potem.... była już tylko pustka - powiedział Asgardczyk z lekkim grymasem na twarzy. - Nie ma sensu nawet rozpoczynać tej rozmowy, Stark. Gdybym wiedział więcej, prawdopodobnie już by mnie tu nie było.

- Miło - mruknął geniusz sarkastycznie i upił kolejny łyk ciepłego napoju. - Cóż, nie jestem lekarzem. Ani cudotwórcą. Chociaż...

- Daruj sobie - przerwał mu Loki, odchylając głowę do tyłu i przymykając oczy. - Nie zamierzam słuchać wyrazów twego samouwielbienia. Co mam zrobić?

- Przeczekać.

Odpowiedź nie spodobała się Lokiemu, jednak nie uznał za celowe podejmować dyskusję. Bez wspomnień był jak dziecko we mgle. Przez ten rok mogło zdarzyć się wszystko.

- Łatwo powiedzieć, Stark. Nie mogę tu zostać zbyt długo.

- Minął zaledwie tydzień. Musisz uzbroić się w cierpliwość. Wieża jest chroniona, nawet S.H.I.E.L.D. nie przedrze się przez moje zabezpieczenia. Nie masz się czego obawiać - stwierdził Tony.

Loki pogrążył się w myślach, czując na sobie wzrok geniusza. Szukał jakiegoś wyjścia z sytuacji. Bezskutecznie.

- Panie Stark - rozległ się głos Jarvisa. - Pan Barton właśnie wszedł do Stark Tower. Nalega na spotkanie.

Loki spiął się nieznacznie. Tony zauważył to i uśmiechnął się delikatnie.

- Jarvis, zaraz do niego zjadę. Zaprowadź go do laboratorium na parterze. Loki... - przerwał i spojrzał na boga, jakby trochę niepewnie. - Zostań na tym piętrze, dobrze?

- Mówisz, jakbym był głupcem - prychnął Loki, wywracając oczami. - Poszukam czegoś ciekawego w twoich zbiorach. Jak dotąd zainteresowała mnie tylko jedna lektura.

Asgardczyk westchnął teatralnie i ruszył do salonu.

- Nie znasz się, jelonku.


*


Tony wszedł do pomieszczenia. Miał mieszane uczucia. Z S.H.I.E.L.D całkowicie zerwał kontakt, więc wizyta Bartona była dla niego dużym zaskoczeniem. Musiało stać się coś złego

- Clint - mruknął cicho, podchodząc do mężczyzny i ściskając jego dłoń. - Co cię do mnie sprowadza?

- Informacje - odparł Barton, prostując się. - Które muszę ci przekazać.

- Więc słucham - uśmiechnął się Stark i usiadł na stojącym obok stole laboratoryjnym.

Barton jakby przez chwilę się zastanawiał, po czym usiadł obok niego i schował twarz w dłoniach. Ten widok z całą pewnością nie zwiastował niczego dobrego. Jeśli doświadczony agent S.H.I.E.L.D się załamuje, to Tony powinien wpaść w histerię.

- Oglądałeś ostatnio wiadomości? - zaczął. - Albo nie... Nie odpowiadaj. Przecież wiem, że tego nie robisz.

Tydzień temu coś zaatakowało Londyn. Nie Chitauri, tego byliśmy pewni od samego początku. Potem okazało się, że razem z nimi na ziemię przybył również Thor. Pokonał to coś i wrócił do siebie, jak gdyby nigdy nic. Bez żadnych wyjaśnień. Straty w ludziach są ogromne, ja...

-Dlaczego mi to mówisz? - spytał Stark, marszcząc delikatnie brwi. - Znaczy, jestem w Avengers i tak dalej, ale walka się już skończyła. Fury nie lubi opowiadać o kosmitach, a ja nie jestem wam do niczego potrzebny.

- Wręcz przeciwnie - przerwał mu Barton i westchnął cicho. - Widzisz, to nie była taka zwykła walka. Oni przenosili się między wymiarami. Bez najmniejszego problemu. Widziałem nagrania, to wglądało zupełnie jak teleportacja. Nie wiadomo, kiedy Thor znów się pojawi. A Dyrektor jest dość... ciekawską osobą.

- Mam pomóc wam zbadać to zjawisko, nie mylę się? - mruknął Tony i natychmiast pomyślał o Lokim. - Odmawiam.

- Nie ciekawi cię to? Możliwość takiego rodzaju podróży może być bardzo przydatna. Nie tylko dla cywilów, ale także dla wojska - stwierdził Clint.

- Przestań mi mydlić oczy. Głupszej wymówki nie mogliście sobie wymyślić. Teleportacja, też coś - prychnął Stark. - Dlaczego Fury chce mnie ściągnąć na Helicarriera?

Na chwilę zapadła niezręczna cisza.

- Jesteś za mądry, Stark - westchnął Barton z delikatnym uśmiechem. - Nieważna, w takim razie zapomnij o tej rozmowie.

- Czego chce ode mnie S.H.I.E.L.D.?

- Zapomnij o tej rozmowie, zrozumiano? - spytał Clint i wstał gwałtownie.

Sztywnym krokiem udał się w stronę wyjścia. Gdy był już przy drzwiach, stanął nagle.

- Mam też szczęśliwą wiadomość - powiedział, nie odwracając się. - Wzięliśmy na przesłuchanie pannę Jane Foster. Nie chciała nam wiele powiedzieć, a my nie zamierzamy naciskać i sprowadzić na siebie gniewu Thora. Ale postanowiła ujawnić nam jedną dość ważną informację.

- Mianowicie?

- Loki nie żyje - oznajmił Clint. - Ponoć uratował Thora.

Hmm... dziwne, pomyślał. Z wprawą nadał swojej twarzy wyraz niedowierzania, a potem uśmiechnął się półgębkiem.


*


Loki siedział na kanapie, trzymając w ręku sporych rozmiarów książkę i uśmiechając się do siebie. Stark podszedł do niego powoli i usiadł obok.

- Tęskniłeś? - spyta.
- Nie bardzo. Śmiertelnicy nigdy nie przestaną mnie zadziwiać swoją naiwnością. Trzymać się nadziei, wierzyć bezgranicznie, kochać czule i prawdziwie. Żałosne - stwierdził bóg z lekką, acz wyczuwalną pogardą. - Czego chciał?

- Znowu trafiłeś na romans? - zaśmiał się Tony.

- Możliwe - uśmiechnął się lekko. - Czego chciał twój gość?

- Podzielić się informacjami. Podobno Thor zrobił sobie bitwę z jakimiś kosmitami w Londynie. Wiesz gdzie
to jest? Nieważne, w każdym razie podobno nie żyjesz. I...

- Bitwa, powiadasz - przerwał mu bóg.

Wstał nagle i nie zwracając uwagi na Starka, wyszedł z salonu.

Robi się coraz dziwniej, pomyślał Stark, rozsiadając się wygodnie i sięgając po książkę porzuconą przez boga. Spojrzał na tytuł i natychmiast odrzucił ją ze wstrętem. Okropnie przesłodzony romans. Westchnął cicho i zapatrzył się na widok rozpościerający się za oknem.

- Coś się stało? - spytała Pepper, wyrywając go z zamyślenia.

Podeszła do niego powoli i usiadła obok.

- Nic ważnego, Pepp - mruknął cicho, opierając głowę o jej ramię. - Loki, Legolas, Londyn, Kosmici... normalka.

- Anthony Starku, czy ja o czymś nie wiem? - mówiąc to odsunęła się od niego i obrzuciła go ostrzegawczym spojrzeniem.

- O wielu rzeczach, skarbie - odparł i zaśmiał się cicho. - Nie martw się, to nic poważnego.
Pepper wywróciła oczami.

- Nieważne - powiedziała i przytuliła się do Starka.
 


sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział III


 Beta-reader: Massie


Patrzył, jak Stark się budzi. Jak drży ze strachu, podnosi się powoli do siadu, przeciera ręką oczy, wzdycha cicho. ZdezorientowanySłaby. 

Asgardczyk usiadł powoli na ziemi, pod ścianą. Niezbyt po królewsku, pomyślał i zaśmiał się cicho. Nie był królem. Jeszcze nie.

- Zemdlałeś - powiedział Loki, cicho i spokojnie. 

Tony aż podskoczył. Zdezorientowany, rozejrzał się po pomieszczeniu, delikatnie pocierając piekący policzek. 

- Loki - odszepnął, chybotliwie podnosząc się na równe nogi.

Zamrugał gwałtownie, widząc mroczki przed oczami. Musiał wziąć się w garść.

- Co tu robisz? - kontynuował, robiąc krok w stronę boga. 

Strak był we własnym domu, a jednak czuł się skrępowany. Najchętniej wyrzuciłby go za drzwi. I napił się kawy. Mocnej kawy.

- Siedzę, jeśli wzrok cię zawodzi - prychnął Loki, unosząc brwi. - Swoją drogą, to był bardzo ciekawy spektakl. 

Tonemu ciarki przeszły po plecach. Asgardczyk widział moment jego słabości, a to zdecydowanie nie powinno było się zdarzyć. Westchnął cicho i odwrócił do niego plecami. Przymknął na chwilę oczy, zastanawiając się, co zrobić. Co zrobić.

- Po co tu przyszedłeś? - wymamrotał, wciąż czując na sobie palący wzrok boga.

Podszedł do stołu i drżącymi rękoma sięgnął po butelkę wody. Odkręcił ją, wziął porządnego łyka. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo chciało mu się pić. Odłożył butelkę, po czym oparł się ciężko o blat stołu. Był wykończony.

Loki natomiast bawił się niezwykle dobrze. Z rozbawieniem przyglądał się poczynaniom geniusza. Jego żałosnym próbom ukrycia swej bezsilności.
Jest słaby. Słaby.

- Byłem znudzony - odparł, wywracając oczami i unosząc wyzywająco podbródek - Czyżbyś miał coś przeciwko mojej obecności tutaj?

- W tym pomieszczeniu? W tej chwili? Bardzo - stwierdził Stark, odwracając się w jego kierunku.

Oddychał ciężko, jak po długim biegu. Był aż nadto zdenerwowany, jednak starał się tego nie okazywać. 

Nie przed nim. 

- Powinieneś wyjść. Albo wiesz co? Sam wyjdę - powiedział, ruszając w stronę drzwi.

- Wy, Midgardczycy, jesteście naprawdę dziwnymi istotami. Lękliwymi. Tchórzliwymi. Uciekacie od problemów, zamiast stawić im czoła - prychnął Loki, wstając powoli z podłogi i dokładnie otrzepując jeansowe spodnie, starając się utrzymać kamienny wyraz twarzy. 

Moje spodnie, mruknął w myślach Tony, podchodząc do drzwi i chwytając za klamkę. 

- Masz absolutną rację, kolego. I tego się trzymajmy - rzucił przez ramię, wychodząc.

Szedł szybko korytarzem, nie zaprzątając sobie myśli windą. Wbiegł po schodach, potykając się dwa razy. W końcu trafił do sypialni, zamknął drzwi na klucz. Dopiero wtedy poczuł się względnie bezpieczny. Westchnął cicho, przeczesując włosy dłonią i oparł się plecami o drzwi. Powoli zsunął się po nich, usiadł na podłodze.

- Co za dzień - szepnął, wzdrygając się delikatnie. - Co się tak właściwie stało?

- Zemdlał pan - powiedział Jarvis jak gdyby nigdy nic. 

- To już wiem! - wrzasnął, tracąc panowanie nad sobą. 

To znowu się działo. Znowu miał atak paniki.  Nie rozumiał, dlaczego ten koszmar wciąż do niego wracał. 

Bał się.

- Który to już atak? - spytał cicho.

Znał odpowiedź. Liczył. 

- 12, panie Stark - odpowiedział Jarvis.

Tony'emu zdawało się, że słyszy współczucie w głosie AI. Choć wiedział, że to nie możliwe, by sztuczna inteligencja miała jakiekolwiek uczucia, poczuł się lepiej. 
Oparł głowę o drzwi. Zdenerwowanie już dawało mu się we znaki. Wstał powoli, opierając się o komodę, a potem ruszył w stronę łazienki. Musiał wziąć prysznic. Długi. I zimny.


*


Loki nie ruszał się przez dłuższą chwilę, rozmyślając nad słowami Starka. Sytuacja bawiła go niezmiernie, a jednak pozostawiała pewne wątpliwości. Wątpliwości, które należało przecież rozwiać.

- Głosie? - powiedział, spoglądając w kierunku sufitu. - Udzielisz mi odpowiedzi na pytanie?

- Jeśli będę mógł, proszę pana - odparł Jarvis.

Loki uśmiechnął się, podchodząc do szeroko otwartych drzwi.

- Ziemia to, mimo wszystko, przepiękna planeta, czy nie? Jak więc jest możliwym, by nosiła takich tchórzy? - spytał, przechodząc przez próg i obrzucając warsztat ostatnim spojrzeniem.

- Nie nazwałbym tak ludzi - oznajmiło AI, gasząc wszystkie światła w pracowni. - A przynajmniej nie wszystkich, sir.

- Nie wszystkich? - zmarszczył brew. - Ach, mówisz o wyjątkach, głosie. Czy nie wiesz, że wyjątki potwierdzają regułę?


*


- Tony? - zawołała, wysiadając z windy wchodząc do salonu. 

Rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu. Gdy go tam nie zastała, przeszła do kuchni. 

- Jarvis, gdzie jest Tony? - spytała podchodząc do lodówki i otwierając ją szeroko. 

Trzeba zrobić zakupy, pomyślała.

- Pan Stark znajduje się aktualnie w sypialni, panno Potts.

Pepper, nie wiele myśląc, ruszyła do wskazanego miejsca. Podeszła do drzwi i pociągnęła za klamkę. Nie ustąpiły.

- No nie - westchnęła, przewracając oczami. - Tony, otwórz!

Po chwili usłyszała dźwięk otwieranego zamka. Drzwi otwarły się tak gwałtownie, że aż odskoczyła. Cudem w nią nie uderzyły.

- Pepper - szepnął Stark, sprawiając wrażenie zdezorientowanego - Myślałem, że to... Nieważne. Miałaś być dopiero o 22:00, a jest... 15.

- Odwołałam parę spotkań - mruknęła, wchodząc niepewnie do pomieszczenia.

Przyjrzała mu się uważniej. Był ubrany w jeansy i czarną koszulkę. Miał wilgotne włosy. Dopiero po chwili zauważyła, że jego twarz była blada, niż zwykle. Także cienie pod oczami stały się bardziej widocznie. Trząsł się lekko, jakby z zimna. Wiedziała, co to znaczy. Nie potrzebowała więcej dowodów.

- Znowu? - spytała, podchodząc do niego powoli.

Tony westchnął cicho, siadając powoli na łóżku. Jak ona to robi, spytał sam siebie. Nie chciał, by się o niego martwiła. Czasem zapominał, że Pepper ma zaskakującą umiejętność dostrzegania tego wszystkiego, co on sam chciał ukryć. Było to także nieco przerażające, lecz na dłuższą metę okazywało się przydatne.

- Tak - powiedział cicho.

Pepper przymknęła na chwilę oczy, starając się uspokoić. Usiadła obok niego i wtuliła w jego ramię. Jak gdyby to ona potrzebowała pocieszenia, nie on. Wzięła głęboki wdech, rozkoszując się jego świeżym zapachem.

- Powinieneś iść z tym do lekarza - stwierdziła cicho.

- Wiem - odparł szybko.

Wyprostował się i delikatnie ją objął. Natychmiast przytuliła się do jego torsu, oddychając dość płytko. Zbiera jej się na płacz, pomyślał smutno.

- Nie waż się płakać - szepnął jej do ucha i oparł się brodą o czubek jej głowy.

- Pójdę z tobą, tylko się zgódź - jęknęła cicho.

- Jeśli mi się pogorszy, pójdę sam - oznajmił, przymykając powieki.

Czekał na wybuch.

- Jeśli ci się pogorszy? - spytała lekko podniesionym głosem i odsunęła się od niego.

Światło odbijało się od jej szklistych oczu. Miał wyrzuty sumienia. To on doprowadził ją do takiego stanu.

- Tony, to jest jakiś nonsens! Już teraz wyglądasz jak cień człowieka, nie możesz czekać! - krzyknęła, 
podnosząc się z łóżka. 

Wiedział, że miała rację. Jednak nie potrafił się zdobyć na te słowa. Burknął coś pod nosem, spodziewając się dalszej reprymendy.

Przeliczył się.

Pepper nie powiedziała ani słowa. Jedynie popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Po chwili odwróciła się do niego plecami i wyszła, zostawiając go samego. 

- Brawo, Stark - mruknął do siebie. - Ty zawsze potrafisz wszystko spieprzyć.


*


Starała się powstrzymać łzy, jednak to nie było tak proste, jak mogłoby się wydawać. Natychmiast skierowała się do windy. Przybliżyła dłoń do guzika i cofnęła ją natychmiast. Oparła głowę o metalowe drzwi i pozwoliła sobie na chwilę słabości. Potrzebowała tego. 

Nie wiedziała, ile tak stała. Może godzinę, a może minutę. Czas dłużył się jej niesamowicie. W końcu uspokoiła się i wyprostowała .Niepewnym krokiem ruszyła do salonu, chcąc usiąść i zrelaksować się. Jednak nie było jej to dane.

- Loki? - powiedziała podchodząc do boga.

Siedział na kanapie, ustawionej na przeciwko okna i... czytał. Ziemską książkę. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby to nie był Loki.

- Witam, panno Potts - odparł, nie odrywając wzroku od lektury. - Może mi pani powiedzieć, czy wszystkie midgardzkie lektury są aż tak bardzo... uczuciowe?

- Nie wszystkie - oznajmiła, siadając obok niego i spoglądając na jedną ze stron książki. - Prawdopodobnie trafiłeś akurat na dział zwany Romanse. Tak naprawdę ani ja, ani Tony nie czytamy czegoś takiego. 

- Dlaczego więc to trzymacie? - uniósł lekko książkę. 

- Czasem warto zachować pozory.

Uśmiechnął się krótko. Jakby szczerze, co nieco ją zdziwiło. Pozytywnie. Po chwili jednak na twarz Lokiego wrócił grymas obojętności.

- Płakałaś - stwierdził, przyglądając jej się badawczo.

- Może trochę - mówiąc to, spojrzała mu prosto w oczy. 

- Mogę spytać o powód? - mruknął, odkładając książkę na ziemię i rozsiadając się wygodnie.

- Nie bardzo - szepnęła, wpatrując się w widok za oknem. - Po prostu mam kiepski dzień, dobrze?

Siedzieli w milczeniu dość długo. Nikt nie chciał przerywać przyjemnej ciszy, która między nimi zapanowała. Po prostu siedzieli, rozkoszując się spokojem. Po jakimś czasie Papper wstała.

- No nic - oznajmiła, zmuszając się do uśmiechu. - Idę spać, jestem wykończona. Dobranoc, Loki.
I ruszyła w stronę wąskiego korytarza.  

- Mmm... Potts? - powiedział nieco zdziwiony, przyglądając się jej. - Do waszej sypialni idzie się w drugą stronę.

Pepper zatrzymała się, jednak nie odwróciła do niego. Stała przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Dziś prześpię się w jednej z sypialni gościnnych - odparła i wyszła.

- Hm... Coś jest na rzeczy - mruknął do siebie bóg. 

Sięgnął po książkę, podszedł do półki i odłożył ją na swoje miejsce. Czas doświadczyć czegoś mniej ckliwego, pomyślał, uśmiechając do regału naprzeciwko.