sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział II


Beta-reader: Massie    

Minęły dwa dni od przybycia Lokiego do Stark Tower. Dwa dni pełne napięcia i lęku. Po raz pierwszy od dawna Tony nie czuł się dobrze w swoim domu. Przechodząc z jednego zniszczonego pomieszczenia do drugiego i poprawiając plany odbudowy zastanawiał się, co w tej chwili robi bóg. Co chwilę zaglądał przez ramię by sprawdzić, czy nie stoi gdzieś w pobliżu.

Jednak Loki zniknął.

Zamknął się w pokoju gościnnym i nie pokazywał przez cały okres pobytu. Było to dość niepokojące.

- Sprawdzałeś, czy coś mu się nie stało? - spytała Pepper, podając mu elektroniczny szkicownik. - Może potrzebuje pomocy?

- Jarvis monitoruje go dwadzieścia cztery godziny na dobę – powiedział, rozglądając się po pomieszczeniu.

Laboratoria. To właśnie one ucierpiały najbardziej. Większość urządzeń wartych tysiące dolarów nie nadawała się do użytku. Również instalacje na tych piętrach były uszkodzone, co prowadziło do krótkich zwarć. Tony z ciężkim sercem musiał odłączyć swoje AI. Nie chciał żadnych usterek. Jarvis działał więc tylko na poziomie mieszkalnym i w warsztacie, starannie odizolowany i podłączony do osobnego reaktora. Sporo pracy.

Na czas remontów postanowili przeprowadzić się do Malibu, jednak nie mogli mieszkać tam w nieskończoność. Nie, od kiedy przeniósł siedzibę główną Stark Industries do Nowego Jorku. Dlatego przyjechali na tydzień mając nadzieję, że wyrobią się ze wszystkim.

I wtedy napatoczył się pewien Asgardczyk.

- Nie robi nic - mruknął, patrząc jej w oczy. - Nie śpi, nie je, nie pije. Po prostu... siedzi. Jakby medytuje.

- Medytuje... - powtórzyła, marszcząc brwi.

- Sam już nie wiem, Pepp. Tak to wygląda…- westchnął.

Usiadł na stole i przeciągnął się porządnie, z jego ust wyrwało się ciche ziewnięcie. Przetarł oczy dłonią, czując coraz większe zmęczenie.

- Jest dwudziesta trzecia, Tony. Może dokończymy to jutro? – spytała, siadając obok niego. - Jestem wykończona, ostatnio w ogóle nie śpię.

- Nie tylko ty - stwierdził. - Mam ci przypomnieć, kto grał wczoraj z tobą w statki o drugiej w nocy?

- Brak snu dla ciebie to norma - prychnęła, wywracając oczami.

Prawda była taka, że od wydarzeń na Manhattanie, Tony nie mógł spać. Męczyły go koszmary o przeszłości. O cierpieniu, którego doświadczył, o wszystkich ludziach, którzy odeszli bezpowrotnie. Wtedy właśnie zaszywał się w swoim warsztacie w Malibu i pracował nad zbroją idealną. Próbował ulepszyć ją w każdym calu, wyniszczając tym samego siebie. Był strasznie osłabiony, a cienie pod oczami stały się aż nadto widoczne.

Potts martwiła się. I to bardzo.

Złapała go za rękę i uścisnęła ją delikatnie. Gdy to zrobiła, Stark uśmiechnął się szeroko. Schylił się i musnął jej usta swoimi.

- Wzruszające...

Na dźwięk tego głosu gwałtownie odskoczyli od siebie. Pepper zaczęła poprawiać swoje nienagannie ułożone włosy, a Tony  obrzucił przybysza uważnym spojrzeniem. Loki miał na sobie ubrania, które zostawili mu przy łóżku, nim się obudził - szary, obcisły T-shirt i czarne spodnie od dresu. Najdziwniejszy był fakt, że na jego twarzy nie było ani jednego zadrapania. Wszystkie drobne ranki, siniaki, krwiaki zregenerowały się. Jedynym, co wskazywało na niedawną niedyspozycję boga, był biały bandaż wystający spod bluzki.

- Loki - powiedziała Potts, oddychając głęboko. – Przestraszyłeś mnie.

- Nie było to moją intencją - odparł, opierając się nonszalancko o framugę. - Chciałem napić się czegoś ciepłego, a nie wiem, gdzie co się znajduje.

- Wystarczyło zapytać Jarvisa - stwierdził Tony i odchrząknął cicho. - Nieważne... Chodź, nauczę cię obsługiwać czajnik. Pepper, pogasisz tu wszystko?

- Tak - mruknęła.

Gdy wychodził, pocałowała go w policzek. Dodała mu tym otuchy.

Szedł korytarzem, nie oglądając się siebie. Wiedział, że Loki podąża za nim. Czuł na plecach jego palący wzrok. Do windy dotarli w milczeniu. Bóg z nieukrywanym zafascynowaniem przyglądał się metalowym drzwiom, które po chwili rozsunęły się, ukazując eleganckie wnętrze. Z niepewnością wszedł do środka, nie wiedząc, czego może się spodziewać. Stanął więc obok Starka i czekał.

Drzwi powoli zamknęły się, a on poczuł delikatny ruch i lekkie szarpnięcie, jakby coś ciągnęło go w dół. Skierował wzrok na podłogę, by po chwili podnieść głowę i spojrzeć na sufit. Dziwne uczucie, pomyślał.

Podróż nie trwała jednak długo.  Po chwili siedzieli naprzeciw siebie przy kuchennym stole, trzymając w dłoniach kubki gorącej herbaty.

- Skoro nie rozmawiałeś z Jarvisem... jak nas znalazłeś? – spytał Tony, próbując przerwać niewygodną ciszę.

- Gdybyś nie zauważył, Stark, posiadam coś takiego jak uszy. A w budynku znajdują się schody. Wystarczyło jedynie połączyć oba te fakty - stwierdził Loki, wywracając oczami.

- Jasne... - westchnął geniusz, upijając łyk ciepłego naparu. - Widzę, że już z tobą lepiej, jelonku. Mam nadzieję, że czujesz się jak nowo narodzony.

- Niekoniecznie - odparł Loki z niechęcią. - Niewiele magii kosztowało mnie zregenerowanie tych drobnych zranień, jednak przebita pierś nadal jest dla mnie zagadką. Ta rana jest inna... Nie do końca chce się leczyć.

Zapanowało milczenie. Tony czuł na sobie uważny wzrok boga, jednak nic sobie z tego nie robił. Dopił powoli herbatę, po czym wstał i odstawił kubek do zlewu.

- Idę się położyć, a tobie też radzę zrobić to samo. Jest późno - powiedział cicho, kierując się w stronę drzwi.

- Oczywiście - prychnął Loki, jednak po chwili poszedł za przykładem i wrócił do pokoju.

    *
 
Tony był zmęczony. Nawet bardzo. Wziął szybki prysznic, ubrał bokserki i szary podkoszulek. Po chwili leżał już obok Pepper, tuląc się do jej pleców.

- Jak poszło? - spytała sennie.

- Lepiej niż by się można było spodziewać - mruknął, układając się wygodnie. - Śpijmy.

Jednak i tej nocy nie zmrużył oka.

    *

Loki również nie mógł spać, jednak nie wiedział, czym jest to spowodowane. Potrzebujesz snu, skarcił się w myślach i przewrócił na plecy. Zamknął oczy, wyobraził sobie ogrody Asgardu. I błogie dzieciństwo.

 *
 Od rana zamknął się w warsztacie. Pepper pojechała załatwiać sprawy firmy, więc z czystym sumieniem mógł wziąć się za to, co kochał najbardziej. Projektowanie. Mark 42. Jego najwspanialsze dzieło. Zbroja, z którą nie będzie mogła się równać żadna inna. Sterowana tylko i wyłącznie umysłem.

Droga do jej udoskonalenia była bardzo długa. Popełnił wiele błędów, wiele rzeczy musiał dopracować.

Mark 15 był zbyt masywny, więc dodał do niego kilka części, ale przez to stał się jego najsilniejszym dzieckiem.

Mark 18 był za to zbyt słaby technicznie. Rozpadał się przy każdy mocniejszym uderzeniu.

Tak więc Stark poprawiał usterki, jedną po drugiej. Nie śpiąc po nocach, żyjąc niemal wyłącznie na kawie. Czuł, że robi coś dobrego, to pomagało mu zapomnieć o wszystkich okropnościach, które go dotknęły. I gdy już myślał, że wszystko się ułoży, jego myśli powracały do miejsca, z którym wiązały się jedne z najokropniejszych wspomnień.

Do Nowego Yorku.

A potem pojawił się Loki.

Tony wzdrygnął się na samo jego wspomnienie. Z łoskotem odłożył śrubokręt na blat stołu, schował twarz w dłoniach.

Wraz z nim powróciło wszystko, o czym chciał jak najszybciej zapomnieć. Śmierć, zniszczenie. I wielka, czarna dziura. Portal zamykający się za nim.

Wyprostował się i wziął głęboki wdech. Nie mógł o tym myśleć. Nie teraz. Nigdy.

Złapał za hełm i podniósł go na wysokość twarzy, wpatrując się w puste oczy Iron Mana. Jego dzieła. Dzieła, które tak naprawdę nigdy nie powinno zostać stworzone.

Powinien był zginąć w Afganistanie. Wiedział o tym. Mówił mu o tym każda komórka jego ciała, każda przelana kropla krwi. Jednak przeżył,  jeśli jego egzystencje można nazwać po prostu życiem. Uważał ją za jedno wielkie przedstawienie bez możliwości szczęśliwego zakończenia.

Coś w nim pękło.

Podniósł się gwałtownie i rzucił hełmem o ziemię. Czuł, jak wściekłość buzuje w jego żyłach. Jednym, szybkim ruchem zrzucił wszystko, co znajdowało się na stole. Kopał, szarpał i gniótł to, co stało mu na drodze. Podziałało to na niego jak istne katharsis, jak oczyszczenie.

Jęknął przeciągle, osunął się na kolana. Poranione dłonie piekły go niemiłosiernie, uścisk w piersi wzmacniał się z każdą chwilą. Nie mógł złapać oddechu.

- Moja zbroja - wymamrotał cicho, czołgając się w stronę wyjścia. - Moja zbroja...

I wtedy zapanowała ciemność.

- Panie Stark?

         *

Loki nudził się. Czuł się już w miarę dobrze, jednak jego magia nie zregenerowała się jeszcze dostatecznie, by mógł sobie pozwolić na opuszczenie Stark Tower. Zaczął spacerować bez jakiegokolwiek celu. Przeszedł do salonu oświetlonego mętnym światłem, po czym usiadł na białej kanapie i z obojętnością spojrzał na widok, który rozpościerał się za oknem. Budynki, które ucierpiały po najeździe Chitauri nadal nie zostały do końca odbudowane, przez co miasto wyglądało dość niekorzystnie.

Uśmiechnął się delikatnie, przeczesał dłonią włosy, odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy.

Nagle usłyszał głośny huk. Jakby coś się rozbiło. Rozejrzał się zdziwiony, szukając źródła hałasu.

- Głosie, co to było?

- Niestety nie mogę udzielić panu tej informacji - odparł Jarvis.

Loki wypuścił głośno powietrze. Wstał powoli i przeciągnął się porządnie.

- Nie możesz… Gdzie przebywa Anthony Stark? - spytał, siląc się na miły ton.

- Nie mogę udzielić informacji- powtórzyło AI z jakby lekkim wahaniem, co dało Asgardczykowi do myślenia.

- Możesz mnie tam prowadzić? - mówiąc to spojrzał w sufit, mrużąc delikatnie oczy.

- Odmawiam.

To wyprowadziło Lokiego z równowagi.

Postanowił wypróbować swoje magiczne umiejętności. Przymknął powieki i skupił się na Starku. Starał się wyobrazić go sobie, jak gdyby stał tuż przed nim. Skupił się na jego rysach twarzy, włosach, głosie. Po chwili poczuł mocne szarpnięcie. Uśmiechnął się z zadowoleniem i otworzył oczy.

Obiegł czujnym spojrzeniem całe pomieszczenie. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic nadzwyczajnego. Cóż, przynajmniej jak na Midgard. Urządzenia o nieznanym mu zastosowaniu, meble. I wszechobecny bałagan.

Dopiero po chwili dostrzegł ciemny kształt leżący pod drzwiami. Powoli podszedł do niego. Stark. Nie przejął się tym zbytnio, w końcu to tylko śmiertelnik. Ukucnął obok i zdecydowanym ruchem przewrócił go na plecy. Oddychał płytko, jednak w równych odstępach czasu. Zemdlał, zakpił Loki, wybuchając śmiechem. Decyzję podjął w ułamku sekundy.
Wziął porządny zamach i uderzył go w twarz.

niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział I

Miłego czytania :)


                      -------------------------------------------------------------------------

Beta-reader: Massie



Loki czuł się tak, jakby staranował go Hulk. Co najmniej dwa razy. Z wielką ostrożnością uchylił powieki tylko po to, by niemal natychmiast je zamknąć. Światło dzienne raziło jego oczy. Poruszył się ostrożnie, nie chcąc sprawić sobie większego bólu. Niekontrolowany jęk wydobył się spomiędzy jego wyschniętych ust. Przebita pierś mocno dawała o sobie znać.

- Thor? - wychrypiał cicho, co przypłacił dość mocnym atakiem kaszlu.  

 W głowie szumiało mu niemiłosiernie. Zebrał się w sobie i otworzył oczy.  Jakieś pustkowie, cudownie... pomyślał z ironią. Dotknął delikatnie rany, spojrzał na nią. Powinna była go zabić, wiedział o tym. Oddychał płytko i nierównomiernie. Ogarnął go lęk.  

To nie miało prawa się zdarzyć, stwierdził w myślach. Powinienem być martwy.

Sporo trudu kosztowało go podniesienie się do siadu. Jednak gdy już mu się to udało, poczuł lekkie ukłucie dumy z samego siebie. Rozejrzał się uważnie, ignorując niewielkie mdłości. Starał się przypomnieć sobie jakim cudem znalazł się... tu.

Wspomnienia uderzyły w niego niczym pocisk, wszystkie zdarzenia przelatywały przed jego oczami z zawrotną prędkością. Walka z Thorem na Bifroście, upadek, atak na ziemie, cela.  I pustka. Rozpaczliwie szukał w głowie czegokolwiek związanego z tym miejscem. Bezskutecznie. I nagle w jego myślach pojawiła się ona. Piękna jak zawsze, promieniująca matczyną troską, niezwykła . Frigga.

Ona nie żyje, powiedział cichy głosik w jego głowie. Loki drgnął.

- Nie żyje - powtórzył z niedowierzeniem.

Momentalnie zrobiło mu się ciemno przed oczami, ponownie padł na plecy. Uścisk w jego klatce piersiowej zwiększył się. Nie mógł złapać oddechu. To niemożliwe.

- Weź się w garść - mruknął, odchylając głowę do tyłu.

Resztkami sił spróbował wstać. Gdy już mu się to udało, natychmiast musiał złapać się skały stojącej obok. Był tak obolały, tak bezbronny. I bynajmniej wewnętrznie też nie czuł się z tym dobrze. Tylko co teraz? Nie wiedział nawet, gdzie się znajduje. 

Niewiele myśląc, ruszył przed siebie chwiejnym krokiem. Musiał się stąd wydostać. Tylko jak miał to zrobić? Był sam, na kompletnym odludziu, prawdopodobnie na nieznanej mu planecie, bez możliwości rzucenie jakiegokolwiek czaru, bez pożywienia, wody. Jednak szedł dalej, przewracając się co jakiś czas i ponownie podnosząc. Nie myślał o tym, że jego postępowanie było bezsensowne. Po prostu szedł. Nie zamierzał się zatrzymać, dopóki nie znajdzie jakiegoś sposobu.

I nagle w jego prawe ramię uderzyła najzwyklejsze w świecie gazeta. Midgardzka gazeta, poprawił się, sięgając ze zdziwieniem po przedmiot. Spojrzał przed siebie zdezorientowany. Po chwili, jakby znikąd pojawiła się kolejna rzecz, trafiając go w głowę. Loki syknął cicho, bardziej z zaskoczenia niż bólu. Schylił się z trudem i ostrożnie podniósł przedmiot.

- But - prychnął mrużąc oczy.

Dziwny, prawdopodobnie midgardzki, but.

Zrozumienie przyszło tak niespodziewanie, że niemal się zachłysnął.

Przejście...  tu musi być jakieś przejście, stwierdził. Bez wahania zrobił parę kroków przed siebie. Poczuł nagły podmuch wiatru. Świat wokół niego zawirował. Wszystko to nie trwało dłużej niż mrugnięcie.

Gdy ponownie otworzył oczy, warknął ze zdenerwowania. Bo czyż można mieć jeszcze większego pecha? Mógł wylądować wszędzie, dosłownie wszędzie , ale musiał akurat w tak znienawidzonym przez siebie miejscu.

Nowy Jork.

Teraz tylko czekać, aż S.H.I.E.L.D. go znajdzie. Rannego, zmęczonego, bezbronnego.

     

    *

     
Midgard miał jedną, dość specyficzną wadę... nadmierną liczebność. Gdziekolwiek by się nie ruszył, byli tam ludzie. Tłumy ludzi. Wili się w tę i z powrotem, przepychali, krzyczeli, biegali. To było wręcz przytłaczające. Powiedzenie, że czuł się nieswojo, było sporym niedomówieniem. Nie wiedział, w którą stronę się udać, a rana, z której wciąż sączyła się krew, wcale nie ułatwiała mu zadania. Oczywiście zakrył ją tak, że była niemal niewidoczna, a posoka nie odznaczała się zbytnio na jego stroju, jednak był ubrany w sposób, nazwijmy to, nietutejszy. Przechodnie spoglądali na niego. Niektórzy z obojętnością, niektórzy ze zdziwieniem.

Zawroty głowy nagle nasiliły się. Nie miał już siły. Podszedł do pierwszej lepszej ściany i osunął się po niej, mocniej przyciskając dłoń do piersi. Bolało. I to bardzo. Przymknął oczy, zastanawiając się, co dalej. W takim stanie nie pożyje długo, a nie mógł się przecież ujawnić. Nie wróci do celi, nie wytrzymałby tego psychicznie.

- Przepraszam - usłyszał nagle.

Otworzył powoli oczy i spojrzał w górę. Kobieta w czarnej marynarce z rudymi włosami bynajmniej nie była w tej chwili mile widziana. Wybuchnął krótkim, gorzkim śmiechem.

- To ty - szepnęła, przyglądając się jego twarzy z uwagą. - Jesteś... tym szaleńcem który chciał zawładnąć ziemią.

 - Loki, do usług panno Potts - uśmiechnął się drwiąco, zgarniając włosy z twarzy. - Agent Barton wiele mi o pani opowiadał. A przynajmniej opowiadał to, co wyczytał z pani akt.

Wiedział, że już się nie wywinie. Nie był w stanie uciekać. Miał ochotę krzyczeć wniebogłosy, jednak zachował spokój. Nie może stracić nad sobą panowania, musi wymyślić jakiś plan. I to szybko

- Co... nieważne. Jesteś ranny, trzeba cię stąd zabrać - stwierdziła, kucając obok niego. - Dasz radę wstać?

- Ależ po co? By mogła pani w spokoju odeskortować mnie do kolejnej waszej wspaniałej celi? Wolę tu zostać i się wykrwawić – prychnął, mrużąc groźnie oczy. 


    Gorączkowo zastanawiał się jak wybrnąć z całej tej sytuacji. Przecież tak naprawdę Potts mogła z nim zrobić co tylko chciała. Wydać S.H.I.E.L.D., Avengersom, Asom. Wszystko zależało od niej.

- Nie zrobię tego - powiedziała, a jego serce na moment stanęło.

Nie zrobi tego? Jak to? spytał sam siebie. Spojrzał na nią ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Czy aby na pewno dobrze usłyszał?

- Nie zrobię tego – powtórzyła. - A przynajmniej nie teraz. Wstań, zabieram cię do Stark Tower. Trzeba cię opatrzyć.

Takiego obrotu sprawy Loki naprawdę się nie spodziewał. Drgnął lekko, gdy kobieta złapała go za ramię i pociągnęła ku górze. Po chwili stanął na lekko chwiejnych nogach, opierając się o ścianę. Nienawidził, gdy wydarzenia toczyły się nie po jego myśli. Znaczy tak jak teraz.

- Nie potrzebuję pomocy śmiertelniczki - rzekł, walcząc z zawrotami głowy.

- Masz rację, przecież dasz sobie radę. Wyglądasz jak okaz zdrowia - zadrwiła, przechylając lekko głowę w prawą stronę i patrząc na niego z lekko uniesionymi brwiami. 

Wyglądała dość komicznie. Uśmiechnął się lekko, sam nie do końca zdając sobie z tego sprawy. Ten drobny gest i niewielka docinka sprawiły, że poczuł się pewniej.

- Zatem prowadź - powiedział - Nie mogę doczekać się miny Starka, gdy mnie zobaczy. Zapewne będzie... niecodzienna. 

Pepper zaśmiała się cicho, łapiąc go w pasie w taki sposób, że mógł się na niej oprzeć. Powstrzymał syknięcie, gdy tylko dotknęła obolałej skóry. Razem, wolnym krokiem ruszyli w kierunku Stark Tower.


    *

Stark usiadł na białej kanapie, wpatrując się tępo w rudowłosą. Oddychał nierówno, starając się zachować spokój.

- Peper... Coś ty zrobiła? - wyszeptał tak cicho, że ledwo go usłyszała.

Cała ta sytuacja była nierealna. Czuł się jak w jakimś cholernym śnie, po którym na pewno nie można spodziewać się szczęśliwego zakończenia. Niewiele myśląc uszczypnął się w rękę. 

Dobra... to nie sen, stwierdził. Czuł, jak ogarnia go coraz większa panika.

- Przepraszam - powiedziała kobieta, przymykając oczy.

Czekała na wybuch, jednak nic takiego nie nastąpiło. Spojrzała trochę zdezorientowana na swojego rozmówcę, próbując odszukać złość w jego oczach.

- Sprowadziłaś tu psychopatę, który nie tak dawno wysadził połowę Manhattanu. I to tylko i wyłącznie dlatego, że chciał być królem. A ty jedyne co masz mi do powiedzenia to przepraszam? - słowa te były przepełnione taką paniką, że Pepper dostała gęsiej skórki.

Wzięła głęboki wdech czując, jak cała drży.

- Tony, musiałam mu pom...

- Nie, wcale nie musiałaś - przerwał jej. - Mogłaś wezwać S.H.I.E.L.D. lub zrobić cokolwiek, ale postanowiłaś sprowadzić go tutaj. Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji. Loki to szaleniec. Jest niebezpieczny, nieobliczalny. To on sprowadził na nas te wszystkie nieszczęścia. Zamordował tysiące osób.


Mówił spokojnie, starając się opanować buzujące w nim emocje. Nie chciał kolejnego ataku paniki, na pewno nie teraz. Wziął głęboki oddech mając nadzieję, że to coś pomoże.

- Był ranny. I bardzo słaby. Gdybym oddała go w ręce S.H.I.E.L.D. możliwe, że nigdy już nie mielibyśmy z nim do czynienia. Bo byłby martwy… - powiedziała siadając obok niego i łapiąc go za rękę.

Ten drobny gest trochę go uspokoił.

- To nie był dobry pomysł, Pepp - stwierdził, patrząc jej w oczy. – Nie wiadomo, co mu siedzi w głowie. Już teraz może coś planować. Rozumiesz?

Pogłaskał ją delikatnie po policzku. Kiwnęła tylko głową na znak potwierdzenia, nie mogąc zdobyć się na jakiekolwiek słowa. To wszystko ją przytłoczyło. Z trudem powstrzymywała łzy.

- Hej - mruknął Tony, łapiąc ją za podbródek i podnosząc go lekko ku górze. - Chciałaś dobrze, tak? Co się stało to się nie odstanie. Teraz trzeba pomyśleć co z tym fantem zrobić. Jakieś pomysły?

Kobieta zaśmiała się cicho, patrząc na niego z rozbawieniem. Zawsze potrafił poprawić jej humor. Jak również zepsuć go do reszty, o czym przekonała się wiele razy. Przez te ładnych lat zdołała poznać go naprawdę dobrze. Mimo, że chował swoje uczucia pod maską obojętności, zwykle potrafiła rozpracować go w kilka sekund. Umiała również wyczuć, gdy kłamał. Tak, ta umiejętność przydawała jej się dość często.

Zdobyła się na lekko ironiczny uśmieszek. Musiała być silna. Jak zawsze.

- Co powiesz na kajdanki z czerwonym puszkiem? - spytała.

Trzeba rozładować trochę atmosferę, pomyślała. Tony zaśmiał się.

- Te, które dostałem od ciebie na urodziny? Myślałem nad trochę innym zastosowaniem dla nich - wymruczał jej do ucha, obejmując ją delikatnie w pasie. - Ale skoro tak...

- Panno Potts - powiedział Jarvis, sztuczna inteligencja zarządzająca budynkiem.

AI był wspaniałym kompanem do długich rozmów. Potrafił być czasem bardziej ludzki i pomocny niż niejeden człowiek.

- Tak? - mówiąc to odsunęła się odrobinę od Starka, na co ten zareagował cichym jęknięciem.

- Pani gość się obudził - oznajmił głos. - I kieruje się w stronę kuchni.

- Och - bąknęła cicho, czując nieprzyjemny uścisk w klatce piersiowej.

Spojrzała na Starka z niemym zapytaniem. Ten jednym, acz wymownym ruchem kazał jej wyjść. Wstał leniwie, przeciągnął się i, nie zważając na jej protesty, udał w kierunku kuchni.

- Tony...

- Dam sobie radę - przerwał jej, zatrzymując się. - Jestem już dużym chłopcem. Idź, sprawy firmy zapewne wzywają.

- Mam cię tu tak prostu zostawić? Z nim? - zapytała.

Odwrócił się w jej kierunku i spojrzał na nią z determinacją.

- Tak właśnie zrobisz. Wstaniesz, weźmiesz torebkę, zjedziesz windą na parter i wyjdziesz z budynku - powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu.

Zadrżała słysząc ten ton. Nie chciała zostawiać go na pastwę losu. Podszedł do niej pewnym krokiem i otoczył jej talię rękoma, pociągnął ją w stronę windy. Nie próbowała się nawet wyrywać. Wiedziała, że to bez sensu. Powoli weszła do panelu sterowania i nacisnęła guzik.


    *


Nie pamiętał drogi do Stark Tower. Nie pamiętał nawet, jak znalazł się w tym dziwnym, oświetlonym jedynie przez słabe światło lampki nocnej pomieszczeniu. Midgardzkie technologie, prychnął w myślach unosząc się powoli na łokciach.

Łóżko zaskrzypiało cicho, a on ze zdziwieniem stwierdził, że ruch nie sprawia mu już tak wielkiego bólu. Trochę niepewnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Było dość duże. Miejscami przypominało mu komnaty gościnne w pałacu Odyna. Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Wszystkie znajdujące się tam rzeczy wyglądały na obrzydliwie drogie. Poczynając od mebli, a kończąc na takich drobiazgach jak jedwabna pościel. Usiadł ostrożnie spodziewając się zawrotów głowy. Jakież było jego zdziwienie, gdy takowe nie nastąpiły. Lekko zdezorientowany chciał przyjrzeć się swoim obrażeniom, jednak nie było mu to dane. Cała jego klatka piersiowa owinięta była białym materiałem. Ubrany był jedynie w luźne, szare spodnie i czarny szlafrok. Prychnął cicho, wysuwając nogi spod ciepłej kołdry. Niepewnie postawił je na miękkim dywanie.

- Potrzebuje pan pomocy? - rozległ się głos.

Loki zdziwiony rozejrzał się ponownie po pomieszczeniu.

- Kto tu jest? - zapytał wstając powoli na równe nogi.

Zachwiał się lekko, jednak dał radę ustać.

- Nazywam się Jarvis - powiedział ten sam głos, a Loki aż podskoczył. - Nie musi się pan rozglądać, nie mam materialnej powłoki. Jestem sztuczną inteligencją stworzoną przez pana Starka. Zarządzam całym Stark Tower.

- Skąd wydobywa się twój głos - zmrużył groźnie oczy, nie do końca rozumiejąc, co tak właściwie się dzieje.

Owinął się ciaśniej szlafrokiem i skrzyżował ręce na piersi.

- Głośniki znajdują się w górnych rogach pokoju - odpowiedział mu niemal natychmiast.

Głośniki? zdziwił się. Sztuczna inteligencja?

- Głosie, możesz pokazać mi drogę do miejsca, gdzie aktualnie znajduje się twój stwórca? - spytał. 

Jarvis okazał się niesamowicie pomocny. Zaprowadził go do dość niezwykłego pomieszczenia. Większość mebli wykonana była z metalu, a stały na nich urządzenia nieznanego mu zastosowania. Na samym środku znajdował się dość dużych rozmiarów stół.

- Witam cię, złotko! - usłyszał za sobą.

Natychmiast odwrócił się i spojrzał z drwiną na swojego rozmówcę.

- Hmm... Anthony Stark. Wiele czasu minęło od naszego ostatniego spotkania - powiedział, podchodząc do stołu i siadając na jednym z wielu stojących przy nim krześle.

Tony przyglądał mu się uważnie, szukając w jego twarzy czegokolwiek zwiastującego nadchodzącą katastrofę.

- Zdecydowanie zbyt mało. Miałem nadzieję nie spotkać cię już nigdy więcej, także rozumiesz... - odparł, siląc się na spokój.

Podszedł do ekspresu i nalał sobie porządny kubek kawy. Co chwilę spoglądał ukradkiem na boga. Bał się. I Loki o tym wiedział. Jednak nie rzucił żadnego pogardliwego komentarza, nie zrobił nic. Po prostu milczał. 

I to było niepokojące.

Tony usiadł naprzeciwko niego i upił łyk parującego napoju.

- Kto cię tak urządził? - spytał, odstawiając kubek na stół.

- Sam chciałbym to wiedzieć, śmiertelniku - powiedział cicho As, nie odrywając od niego wzroku. - Nie pamiętam zbyt wiele. Moje wspomnienia urywają się w momencie, gdy zostaję zamknięty w celi.

- Ach tak - uniósł brwi Stark, zamyślając się na chwilę. - To musi być jakiś rodzaj amnezji. Najprawdopodobniej tymczasowej. Niedługo powinieneś przypomnieć sobie to i owo.... Swoją drogą musiałeś coś nieźle przeskrobać. Nikt by cię nie przebił czymś na wylot bez powodu.

Stwierdził, biorąc kolejny łyk gorącej kawy. Nie wyglądało to najlepiej. Nie miał ochoty bawić się w niańkę dla szalonych złoczyńców. Jednak Pepp w jednym miała rację, nie mógł wydać go Fury'emu. Wątpił, by ten w takiej sytuacji chciał zabić boga, ale miałby go na wyłączność aż do czasu, gdy zgłosi się po niego ktoś z Asgardu. A to mogło trochę potrwać. Miałby w swoich rękach jedyne znane człowiekowi źródło magii i zarazem czystej energii. Nie oparłby się takiej pokusie. Tony nie mógł pozwolić na to, by zacząć robić na Lokim eksperymenty. Zbyt duże ryzyko. Nie wiadomo, co mogłoby z tego wyniknąć.

- Wyjaśnijmy sobie od razu – powiedział. - Mam swoje powody, by nie informować pewnych osób o twoim pobycie tutaj. Jednak jeśli mnie do tego zmusisz, zrobię to bez względu na konsekwencje. Możesz zostać na jakiś czas, ale tylko i wyłącznie na moich warunkach. Zero zabijania i knucia planów podbicia ziemi, zero czary-mary i innych nienormalnych rzeczy. Masz być grzeczny, miły i uczynny, jasne?

I tak się do tego nie dostosuje. Tony wiedział o tym, ale postanowił obdarzyć go tą szczyptą zaufania. Zaufać Lokiemu, zaśmiał się w myślach. Musiałem o coś dzisiaj mocno uderzyć głową.

- Zgadzam się – odparł bóg, nadając swojej twarzy niewinny wyraz.

Powitanie

Na samym początku chciałam bardzo serdecznie powitać wszystkich, którzy jakimś cudem tu trafili. Założenie bloga nie było łatwą decyzją. Początkowo nie zamierzałam publikować mojego opowiadania, bałam się tego. Nie wiem czy dobrze robię, ale cóż. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że moja twórczość się wam spodoba.

 Miłego czytania :)