Beta-reader: Massie
Minęły dwa dni od przybycia Lokiego do Stark Tower. Dwa dni pełne napięcia i
lęku. Po raz pierwszy od dawna Tony nie czuł się dobrze w swoim domu.
Przechodząc z jednego zniszczonego pomieszczenia do drugiego i poprawiając
plany odbudowy zastanawiał się, co w tej chwili robi bóg. Co chwilę zaglądał
przez ramię by sprawdzić, czy nie stoi gdzieś w pobliżu.
Jednak Loki zniknął.
Zamknął się w pokoju gościnnym i nie pokazywał przez cały okres pobytu. Było to dość niepokojące.
- Sprawdzałeś, czy coś mu się nie stało? - spytała Pepper, podając mu elektroniczny szkicownik. - Może potrzebuje pomocy?
- Jarvis monitoruje go dwadzieścia cztery godziny na dobę – powiedział, rozglądając się po pomieszczeniu.
Laboratoria. To właśnie one ucierpiały najbardziej. Większość urządzeń wartych tysiące dolarów nie nadawała się do użytku. Również instalacje na tych piętrach były uszkodzone, co prowadziło do krótkich zwarć. Tony z ciężkim sercem musiał odłączyć swoje AI. Nie chciał żadnych usterek. Jarvis działał więc tylko na poziomie mieszkalnym i w warsztacie, starannie odizolowany i podłączony do osobnego reaktora. Sporo pracy.
Na czas remontów postanowili przeprowadzić się do Malibu, jednak nie mogli mieszkać tam w nieskończoność. Nie, od kiedy przeniósł siedzibę główną Stark Industries do Nowego Jorku. Dlatego przyjechali na tydzień mając nadzieję, że wyrobią się ze wszystkim.
I wtedy napatoczył się pewien Asgardczyk.
- Nie robi nic - mruknął, patrząc jej w oczy. - Nie śpi, nie je, nie pije. Po prostu... siedzi. Jakby medytuje.
- Medytuje... - powtórzyła, marszcząc brwi.
- Sam już nie wiem, Pepp. Tak to wygląda…- westchnął.
Usiadł na stole i przeciągnął się porządnie, z jego ust wyrwało się ciche ziewnięcie. Przetarł oczy dłonią, czując coraz większe zmęczenie.
- Jest dwudziesta trzecia, Tony. Może dokończymy to jutro? – spytała, siadając obok niego. - Jestem wykończona, ostatnio w ogóle nie śpię.
- Nie tylko ty - stwierdził. - Mam ci przypomnieć, kto grał wczoraj z tobą w statki o drugiej w nocy?
- Brak snu dla ciebie to norma - prychnęła, wywracając oczami.
Prawda była taka, że od wydarzeń na Manhattanie, Tony nie mógł spać. Męczyły go koszmary o przeszłości. O cierpieniu, którego doświadczył, o wszystkich ludziach, którzy odeszli bezpowrotnie. Wtedy właśnie zaszywał się w swoim warsztacie w Malibu i pracował nad zbroją idealną. Próbował ulepszyć ją w każdym calu, wyniszczając tym samego siebie. Był strasznie osłabiony, a cienie pod oczami stały się aż nadto widoczne.
Potts martwiła się. I to bardzo.
Złapała go za rękę i uścisnęła ją delikatnie. Gdy to zrobiła, Stark uśmiechnął się szeroko. Schylił się i musnął jej usta swoimi.
- Wzruszające...
Na dźwięk tego głosu gwałtownie odskoczyli od siebie. Pepper zaczęła poprawiać swoje nienagannie ułożone włosy, a Tony obrzucił przybysza uważnym spojrzeniem. Loki miał na sobie ubrania, które zostawili mu przy łóżku, nim się obudził - szary, obcisły T-shirt i czarne spodnie od dresu. Najdziwniejszy był fakt, że na jego twarzy nie było ani jednego zadrapania. Wszystkie drobne ranki, siniaki, krwiaki zregenerowały się. Jedynym, co wskazywało na niedawną niedyspozycję boga, był biały bandaż wystający spod bluzki.
- Loki - powiedziała Potts, oddychając głęboko. – Przestraszyłeś mnie.
- Nie było to moją intencją - odparł, opierając się nonszalancko o framugę. - Chciałem napić się czegoś ciepłego, a nie wiem, gdzie co się znajduje.
- Wystarczyło zapytać Jarvisa - stwierdził Tony i odchrząknął cicho. - Nieważne... Chodź, nauczę cię obsługiwać czajnik. Pepper, pogasisz tu wszystko?
- Tak - mruknęła.
Gdy wychodził, pocałowała go w policzek. Dodała mu tym otuchy.
Szedł korytarzem, nie oglądając się siebie. Wiedział, że Loki podąża za nim. Czuł na plecach jego palący wzrok. Do windy dotarli w milczeniu. Bóg z nieukrywanym zafascynowaniem przyglądał się metalowym drzwiom, które po chwili rozsunęły się, ukazując eleganckie wnętrze. Z niepewnością wszedł do środka, nie wiedząc, czego może się spodziewać. Stanął więc obok Starka i czekał.
Drzwi powoli zamknęły się, a on poczuł delikatny ruch i lekkie szarpnięcie, jakby coś ciągnęło go w dół. Skierował wzrok na podłogę, by po chwili podnieść głowę i spojrzeć na sufit. Dziwne uczucie, pomyślał.
Podróż nie trwała jednak długo. Po chwili siedzieli naprzeciw siebie przy kuchennym stole, trzymając w dłoniach kubki gorącej herbaty.
- Skoro nie rozmawiałeś z Jarvisem... jak nas znalazłeś? – spytał Tony, próbując przerwać niewygodną ciszę.
- Gdybyś nie zauważył, Stark, posiadam coś takiego jak uszy. A w budynku znajdują się schody. Wystarczyło jedynie połączyć oba te fakty - stwierdził Loki, wywracając oczami.
- Jasne... - westchnął geniusz, upijając łyk ciepłego naparu. - Widzę, że już z tobą lepiej, jelonku. Mam nadzieję, że czujesz się jak nowo narodzony.
- Niekoniecznie - odparł Loki z niechęcią. - Niewiele magii kosztowało mnie zregenerowanie tych drobnych zranień, jednak przebita pierś nadal jest dla mnie zagadką. Ta rana jest inna... Nie do końca chce się leczyć.
Zapanowało milczenie. Tony czuł na sobie uważny wzrok boga, jednak nic sobie z tego nie robił. Dopił powoli herbatę, po czym wstał i odstawił kubek do zlewu.
- Idę się położyć, a tobie też radzę zrobić to samo. Jest późno - powiedział cicho, kierując się w stronę drzwi.
- Oczywiście - prychnął Loki, jednak po chwili poszedł za przykładem i wrócił do pokoju.
Jednak Loki zniknął.
Zamknął się w pokoju gościnnym i nie pokazywał przez cały okres pobytu. Było to dość niepokojące.
- Sprawdzałeś, czy coś mu się nie stało? - spytała Pepper, podając mu elektroniczny szkicownik. - Może potrzebuje pomocy?
- Jarvis monitoruje go dwadzieścia cztery godziny na dobę – powiedział, rozglądając się po pomieszczeniu.
Laboratoria. To właśnie one ucierpiały najbardziej. Większość urządzeń wartych tysiące dolarów nie nadawała się do użytku. Również instalacje na tych piętrach były uszkodzone, co prowadziło do krótkich zwarć. Tony z ciężkim sercem musiał odłączyć swoje AI. Nie chciał żadnych usterek. Jarvis działał więc tylko na poziomie mieszkalnym i w warsztacie, starannie odizolowany i podłączony do osobnego reaktora. Sporo pracy.
Na czas remontów postanowili przeprowadzić się do Malibu, jednak nie mogli mieszkać tam w nieskończoność. Nie, od kiedy przeniósł siedzibę główną Stark Industries do Nowego Jorku. Dlatego przyjechali na tydzień mając nadzieję, że wyrobią się ze wszystkim.
I wtedy napatoczył się pewien Asgardczyk.
- Nie robi nic - mruknął, patrząc jej w oczy. - Nie śpi, nie je, nie pije. Po prostu... siedzi. Jakby medytuje.
- Medytuje... - powtórzyła, marszcząc brwi.
- Sam już nie wiem, Pepp. Tak to wygląda…- westchnął.
Usiadł na stole i przeciągnął się porządnie, z jego ust wyrwało się ciche ziewnięcie. Przetarł oczy dłonią, czując coraz większe zmęczenie.
- Jest dwudziesta trzecia, Tony. Może dokończymy to jutro? – spytała, siadając obok niego. - Jestem wykończona, ostatnio w ogóle nie śpię.
- Nie tylko ty - stwierdził. - Mam ci przypomnieć, kto grał wczoraj z tobą w statki o drugiej w nocy?
- Brak snu dla ciebie to norma - prychnęła, wywracając oczami.
Prawda była taka, że od wydarzeń na Manhattanie, Tony nie mógł spać. Męczyły go koszmary o przeszłości. O cierpieniu, którego doświadczył, o wszystkich ludziach, którzy odeszli bezpowrotnie. Wtedy właśnie zaszywał się w swoim warsztacie w Malibu i pracował nad zbroją idealną. Próbował ulepszyć ją w każdym calu, wyniszczając tym samego siebie. Był strasznie osłabiony, a cienie pod oczami stały się aż nadto widoczne.
Potts martwiła się. I to bardzo.
Złapała go za rękę i uścisnęła ją delikatnie. Gdy to zrobiła, Stark uśmiechnął się szeroko. Schylił się i musnął jej usta swoimi.
- Wzruszające...
Na dźwięk tego głosu gwałtownie odskoczyli od siebie. Pepper zaczęła poprawiać swoje nienagannie ułożone włosy, a Tony obrzucił przybysza uważnym spojrzeniem. Loki miał na sobie ubrania, które zostawili mu przy łóżku, nim się obudził - szary, obcisły T-shirt i czarne spodnie od dresu. Najdziwniejszy był fakt, że na jego twarzy nie było ani jednego zadrapania. Wszystkie drobne ranki, siniaki, krwiaki zregenerowały się. Jedynym, co wskazywało na niedawną niedyspozycję boga, był biały bandaż wystający spod bluzki.
- Loki - powiedziała Potts, oddychając głęboko. – Przestraszyłeś mnie.
- Nie było to moją intencją - odparł, opierając się nonszalancko o framugę. - Chciałem napić się czegoś ciepłego, a nie wiem, gdzie co się znajduje.
- Wystarczyło zapytać Jarvisa - stwierdził Tony i odchrząknął cicho. - Nieważne... Chodź, nauczę cię obsługiwać czajnik. Pepper, pogasisz tu wszystko?
- Tak - mruknęła.
Gdy wychodził, pocałowała go w policzek. Dodała mu tym otuchy.
Szedł korytarzem, nie oglądając się siebie. Wiedział, że Loki podąża za nim. Czuł na plecach jego palący wzrok. Do windy dotarli w milczeniu. Bóg z nieukrywanym zafascynowaniem przyglądał się metalowym drzwiom, które po chwili rozsunęły się, ukazując eleganckie wnętrze. Z niepewnością wszedł do środka, nie wiedząc, czego może się spodziewać. Stanął więc obok Starka i czekał.
Drzwi powoli zamknęły się, a on poczuł delikatny ruch i lekkie szarpnięcie, jakby coś ciągnęło go w dół. Skierował wzrok na podłogę, by po chwili podnieść głowę i spojrzeć na sufit. Dziwne uczucie, pomyślał.
Podróż nie trwała jednak długo. Po chwili siedzieli naprzeciw siebie przy kuchennym stole, trzymając w dłoniach kubki gorącej herbaty.
- Skoro nie rozmawiałeś z Jarvisem... jak nas znalazłeś? – spytał Tony, próbując przerwać niewygodną ciszę.
- Gdybyś nie zauważył, Stark, posiadam coś takiego jak uszy. A w budynku znajdują się schody. Wystarczyło jedynie połączyć oba te fakty - stwierdził Loki, wywracając oczami.
- Jasne... - westchnął geniusz, upijając łyk ciepłego naparu. - Widzę, że już z tobą lepiej, jelonku. Mam nadzieję, że czujesz się jak nowo narodzony.
- Niekoniecznie - odparł Loki z niechęcią. - Niewiele magii kosztowało mnie zregenerowanie tych drobnych zranień, jednak przebita pierś nadal jest dla mnie zagadką. Ta rana jest inna... Nie do końca chce się leczyć.
Zapanowało milczenie. Tony czuł na sobie uważny wzrok boga, jednak nic sobie z tego nie robił. Dopił powoli herbatę, po czym wstał i odstawił kubek do zlewu.
- Idę się położyć, a tobie też radzę zrobić to samo. Jest późno - powiedział cicho, kierując się w stronę drzwi.
- Oczywiście - prychnął Loki, jednak po chwili poszedł za przykładem i wrócił do pokoju.
*
Tony był zmęczony. Nawet bardzo. Wziął szybki prysznic, ubrał bokserki i szary podkoszulek. Po chwili leżał już obok Pepper, tuląc się do jej pleców.
- Jak poszło? - spytała sennie.
- Lepiej niż by się można było spodziewać - mruknął, układając się wygodnie. - Śpijmy.
Jednak i tej nocy nie zmrużył oka.
*
Loki również nie mógł spać, jednak nie wiedział, czym jest to spowodowane.
Potrzebujesz snu, skarcił się w myślach i przewrócił na plecy. Zamknął oczy,
wyobraził sobie ogrody Asgardu. I błogie dzieciństwo.
*
Od rana zamknął się w warsztacie. Pepper pojechała załatwiać sprawy firmy, więc
z czystym sumieniem mógł wziąć się za to, co kochał najbardziej. Projektowanie.
Mark 42. Jego najwspanialsze dzieło. Zbroja, z którą nie będzie mogła się
równać żadna inna. Sterowana tylko i wyłącznie umysłem.
Droga do jej udoskonalenia była bardzo długa. Popełnił wiele błędów, wiele rzeczy musiał dopracować.
Mark 15 był zbyt masywny, więc dodał do niego kilka części, ale przez to stał się jego najsilniejszym dzieckiem.
Mark 18 był za to zbyt słaby technicznie. Rozpadał się przy każdy mocniejszym uderzeniu.
Tak więc Stark poprawiał usterki, jedną po drugiej. Nie śpiąc po nocach, żyjąc niemal wyłącznie na kawie. Czuł, że robi coś dobrego, to pomagało mu zapomnieć o wszystkich okropnościach, które go dotknęły. I gdy już myślał, że wszystko się ułoży, jego myśli powracały do miejsca, z którym wiązały się jedne z najokropniejszych wspomnień.
Do Nowego Yorku.
A potem pojawił się Loki.
Tony wzdrygnął się na samo jego wspomnienie. Z łoskotem odłożył śrubokręt na blat stołu, schował twarz w dłoniach.
Wraz z nim powróciło wszystko, o czym chciał jak najszybciej zapomnieć. Śmierć, zniszczenie. I wielka, czarna dziura. Portal zamykający się za nim.
Wyprostował się i wziął głęboki wdech. Nie mógł o tym myśleć. Nie teraz. Nigdy.
Złapał za hełm i podniósł go na wysokość twarzy, wpatrując się w puste oczy Iron Mana. Jego dzieła. Dzieła, które tak naprawdę nigdy nie powinno zostać stworzone.
Powinien był zginąć w Afganistanie. Wiedział o tym. Mówił mu o tym każda komórka jego ciała, każda przelana kropla krwi. Jednak przeżył, jeśli jego egzystencje można nazwać po prostu życiem. Uważał ją za jedno wielkie przedstawienie bez możliwości szczęśliwego zakończenia.
Coś w nim pękło.
Podniósł się gwałtownie i rzucił hełmem o ziemię. Czuł, jak wściekłość buzuje w jego żyłach. Jednym, szybkim ruchem zrzucił wszystko, co znajdowało się na stole. Kopał, szarpał i gniótł to, co stało mu na drodze. Podziałało to na niego jak istne katharsis, jak oczyszczenie.
Jęknął przeciągle, osunął się na kolana. Poranione dłonie piekły go niemiłosiernie, uścisk w piersi wzmacniał się z każdą chwilą. Nie mógł złapać oddechu.
- Moja zbroja - wymamrotał cicho, czołgając się w stronę wyjścia. - Moja zbroja...
I wtedy zapanowała ciemność.
- Panie Stark?
Droga do jej udoskonalenia była bardzo długa. Popełnił wiele błędów, wiele rzeczy musiał dopracować.
Mark 15 był zbyt masywny, więc dodał do niego kilka części, ale przez to stał się jego najsilniejszym dzieckiem.
Mark 18 był za to zbyt słaby technicznie. Rozpadał się przy każdy mocniejszym uderzeniu.
Tak więc Stark poprawiał usterki, jedną po drugiej. Nie śpiąc po nocach, żyjąc niemal wyłącznie na kawie. Czuł, że robi coś dobrego, to pomagało mu zapomnieć o wszystkich okropnościach, które go dotknęły. I gdy już myślał, że wszystko się ułoży, jego myśli powracały do miejsca, z którym wiązały się jedne z najokropniejszych wspomnień.
Do Nowego Yorku.
A potem pojawił się Loki.
Tony wzdrygnął się na samo jego wspomnienie. Z łoskotem odłożył śrubokręt na blat stołu, schował twarz w dłoniach.
Wraz z nim powróciło wszystko, o czym chciał jak najszybciej zapomnieć. Śmierć, zniszczenie. I wielka, czarna dziura. Portal zamykający się za nim.
Wyprostował się i wziął głęboki wdech. Nie mógł o tym myśleć. Nie teraz. Nigdy.
Złapał za hełm i podniósł go na wysokość twarzy, wpatrując się w puste oczy Iron Mana. Jego dzieła. Dzieła, które tak naprawdę nigdy nie powinno zostać stworzone.
Powinien był zginąć w Afganistanie. Wiedział o tym. Mówił mu o tym każda komórka jego ciała, każda przelana kropla krwi. Jednak przeżył, jeśli jego egzystencje można nazwać po prostu życiem. Uważał ją za jedno wielkie przedstawienie bez możliwości szczęśliwego zakończenia.
Coś w nim pękło.
Podniósł się gwałtownie i rzucił hełmem o ziemię. Czuł, jak wściekłość buzuje w jego żyłach. Jednym, szybkim ruchem zrzucił wszystko, co znajdowało się na stole. Kopał, szarpał i gniótł to, co stało mu na drodze. Podziałało to na niego jak istne katharsis, jak oczyszczenie.
Jęknął przeciągle, osunął się na kolana. Poranione dłonie piekły go niemiłosiernie, uścisk w piersi wzmacniał się z każdą chwilą. Nie mógł złapać oddechu.
- Moja zbroja - wymamrotał cicho, czołgając się w stronę wyjścia. - Moja zbroja...
I wtedy zapanowała ciemność.
- Panie Stark?
*
Loki nudził się. Czuł się już w miarę dobrze, jednak jego magia nie zregenerowała się jeszcze dostatecznie, by mógł sobie pozwolić na opuszczenie Stark Tower. Zaczął spacerować bez jakiegokolwiek celu. Przeszedł do salonu oświetlonego mętnym światłem, po czym usiadł na białej kanapie i z obojętnością spojrzał na widok, który rozpościerał się za oknem. Budynki, które ucierpiały po najeździe Chitauri nadal nie zostały do końca odbudowane, przez co miasto wyglądało dość niekorzystnie.
Uśmiechnął się delikatnie, przeczesał dłonią włosy, odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy.
Nagle usłyszał głośny huk. Jakby coś się rozbiło. Rozejrzał się zdziwiony, szukając źródła hałasu.
- Głosie, co to było?
- Niestety nie mogę udzielić panu tej informacji - odparł Jarvis.
Loki wypuścił głośno powietrze. Wstał powoli i przeciągnął się porządnie.
- Nie możesz… Gdzie przebywa Anthony Stark? - spytał, siląc się na miły ton.
- Nie mogę udzielić informacji- powtórzyło AI z jakby lekkim wahaniem, co dało Asgardczykowi do myślenia.
- Możesz mnie tam prowadzić? - mówiąc to spojrzał w sufit, mrużąc delikatnie oczy.
- Odmawiam.
To wyprowadziło Lokiego z równowagi.
Postanowił wypróbować swoje magiczne umiejętności. Przymknął powieki i skupił się na Starku. Starał się wyobrazić go sobie, jak gdyby stał tuż przed nim. Skupił się na jego rysach twarzy, włosach, głosie. Po chwili poczuł mocne szarpnięcie. Uśmiechnął się z zadowoleniem i otworzył oczy.
Obiegł czujnym spojrzeniem całe pomieszczenie. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic nadzwyczajnego. Cóż, przynajmniej jak na Midgard. Urządzenia o nieznanym mu zastosowaniu, meble. I wszechobecny bałagan.
Dopiero po chwili dostrzegł ciemny kształt leżący pod drzwiami. Powoli podszedł do niego. Stark. Nie przejął się tym zbytnio, w końcu to tylko śmiertelnik. Ukucnął obok i zdecydowanym ruchem przewrócił go na plecy. Oddychał płytko, jednak w równych odstępach czasu. Zemdlał, zakpił Loki, wybuchając śmiechem. Decyzję podjął w ułamku sekundy.
Wziął porządny zamach i uderzył go w twarz.